
Człowiek, zanim jeszcze z pełną odpowiedzialnością można go nazwać homo sapiens, żyje w świecie pozbawionym czasu. Jest jak pies, którego pan wyszedł z domu wyrzucić śmieci, a ten stęskniony wariat zeżarł wszystkie buty. Żyje uwięziony w carpe diem, nie potrafi planować ani wspominać, jego jedyne zadanie to przetrwać. Boi się wszystkiego, ale jest to strach uzasadniony – drobna pomyłka może skończyć się śmiercią. Dość szybko orientuje się, że musi działać w grupie, a jej tworzenie jest bezwzględne jak wybieranie drużyn na wfie – najpierw silni, szybcy, zręczni, potem kobiety i dzieci. W stadzie łatwiej przetrwać, a dzięki niemu zaczyna rodzić się duch wspólnoty, koegzystencja zamienia się w integrację. Według antropologów jedną z pierwszych jej oznak jest rytuał zdobienia się, działający jak magia odstraszająca widzialnego i niewidzialnego wroga, ale też identyfikator. Nie żeby były to wielotysięczne społeczności, w których trudno wszystkich spamiętać, ale człowiek już wtedy miał tak dużą potrzebę przynależności, że bardzo chętnie ją manifestował. Tworzenie grupy, społeczności, to początki języka – narzędzia, „sekretnego wspólnictwa”, które uprzywilejowało naszą rasę. Dzięki niemu współpraca mogła wejść na inny poziom, ludzie mogli przewidzieć zamiary innych nie tylko dzięki obserwacji ich zachowań, ale po prostu pytając: co planujesz? Jak zabijemy tego mamuta? Zaczęli skuteczniej się bronić i skuteczniej atakować, mogli przestać się panicznie wszystkiego bać. Ale język oprócz względnej stabilizacji dał im jeszcze jedną rzecz – OPOWIEŚĆ.
Jest noc, świecą gwiazdy i jest ich tyle, że współczesny człowiek nie byłby w stanie oderwać wzroku. Ale oni siedzą i patrzą na coś innego. Patrzą na tego, który przyniósł opowieść. Zwykły koleś, który chodzi z wioski, do wioski,
by w świetle ogniska zmienić się w performera, najwyższej klasy gwiazdę estrady i przenieść tych wszystkich uganiających się za zwierzyną, w świat piękny i dobry i tajemniczy. Świat, w którym wszystko jest możliwe – brunetki są blondynkami, ludzie latają jak ptaki i można się komunikować na odległość (łał, już tak jest).
Oni sami już potrafią marzyć, ale opowiadacz wynosi te marzenia na inny poziom, rozjusza wyobraźnię, nęci, oszałamia. Podróżują w czasie i przestrzeni, we wszystkich wymiarach i galaktykach, na zaczarowanym dywanie wariata, w którym widzą wieszcza. To wychodzenie z samego siebie, mistyczne “out of body experience”, najpełniej i precyzyjnie definiuje ludzką naturę. Porwani wyobraźnią potrafimy tu i teraz przeżyć alternatywną rzeczywistość, inną niż ta szara, zwykła, której nikt sobie nie wybiera.
To niemal religijne uniesienie, sen na jawie, który śnią wszyscy razem. Przeżywany wspólnie, przy muzyce bębnów i dymie ogniska, działa mocniej, intensywniej. Wgryza się w mózgi, w codzienne obowiązki, bajki opowiadane dzieciom i całą ich przyszłość. Ten uspołeczniony akt marzenia, to zainicjowanie duchowego życia wioski, plemienia, narodu. Pojawienie się kultury.
Opowiadacz wrzeszcząc w ekstazie o latających rybach i najnowszych przepisach kulinarnych plemienia po drugiej stronie rzeki, daje im przede wszystkim rozrywkę. Jest organiczną wersją telewizora, gadającą głową, która przykuwa uwagę, bawi, śmieszy i wzrusza. Ale tak jak nawet najbardziej szmirowaty serial, bawiąc uczy! Operując fikcją i abstrakcją, dokopuje się do sedna spraw realnych, uwypukla ich cechy i zadania. Żeby pokazać świat takim jakim jest, a przede wszystkim zrozumieć jaki jest naprawdę, najlepiej przedstawić go w formie najmniej do niego samego podobnej (jak w kubizmie, czy innych nurtach malarstwa XX wieku). Ale galopująca wyobraźnia rozpędzona przez opowiadacza, w swoich analizach nie zatrzymuje się na teraźniejszości. Sięga wyżej, dalej, buntuje się przed istniejącym, pragnie zmian i ułatwień. To niesamowite, że bajka na dobranoc opowiadana przez znarkotyzowanego dziadka mogła być jedną z przyczyn rozwoju ludzkości! Ale czy nie od tego wszystko się zaczyna? Od iskierki pomysłu, która podana dalej zamienia się w ognisko, internet czy łódź podwodną?
Opowiadacz historii jest zarazem postacią historyczną i fikcyjną – istniał na pewno, ale w oczach słuchaczy urastał do rangi symbolu, legendy, przypowieści. Zamazywał granice między rzeczywistością i wyobraźnią, dlatego gdy wyruszał w dalsza drogę znajdował się gdzieś pomiędzy tymi światami. Ale jego słowa były jak najbardziej żywe i obecne, pracowały dalej, drążyły rozwijające się mózgi homo sapiens, wkurzając i dając nadzieję, stawiając pytania i znajdując odpowiedzi.
Tekst inspirowany jest esejem Mario Vargas Llosy pt.”Podróż do fikcji. Świat Juana Carlosa Onettiego”. Autor opisuje w nim swoje przeżycia w dżungli amazońskiej i postać opowiadacza, która zrobiła na nim wrażenie do tego stopnia, że napisał powieść pt.”Gawędziarz”. Trudno mu się dziwić, bo to strasznie wzruszające – sama, tak bardzo pierwotna, potrzeba fikcji, ale też ogromna rola bajek/opowieści w formowaniu się kultur i cywilizacji. Chociaż może najbardziej wzruszające jest to, że niewiele się zmieniło, że człowiek wciąż chce więcej, wciąż marzy i nie potrafi wytrzymać w jednym tylko “świecie”. A to potrzeba niezaspokajalna nawet przez najtańsze linie lotnicze, światłowody i satelity – nasze aspiracje są wciąż nieograniczone.
*wstępniak na OSSA 2019