potrzeba fikcji

ossa 16 lutego, 2020


Człowiek, zanim jeszcze z pełną odpowiedzialnością można go nazwać homo sapiens, żyje w świecie pozbawionym czasu. Jest jak pies, którego pan wyszedł z domu wyrzucić śmieci, a ten stęskniony wariat zeżarł wszystkie buty. Żyje uwięziony w carpe diem, nie potrafi planować ani wspominać, jego jedyne zadanie to przetrwać. Boi się wszystkiego, ale jest to strach uzasadniony – drobna pomyłka może skończyć się śmiercią. Dość szybko orientuje się, że musi działać w grupie, a jej tworzenie jest bezwzględne jak wybieranie drużyn na wfie – najpierw silni, szybcy, zręczni, potem kobiety i dzieci. W stadzie łatwiej przetrwać, a dzięki niemu zaczyna rodzić się duch wspólnoty, koegzystencja zamienia się w integrację. Według antropologów jedną z pierwszych jej oznak jest rytuał zdobienia się, działający jak magia odstraszająca widzialnego i niewidzialnego wroga, ale też identyfikator. Nie żeby były to wielotysięczne społeczności, w których trudno wszystkich spamiętać, ale człowiek już wtedy miał tak dużą potrzebę przynależności, że bardzo chętnie ją manifestował. Tworzenie grupy, społeczności, to początki języka – narzędzia, „sekretnego wspólnictwa”, które uprzywilejowało naszą rasę. Dzięki niemu współpraca mogła wejść na inny poziom, ludzie mogli przewidzieć zamiary innych nie tylko dzięki obserwacji ich zachowań, ale po prostu pytając: co planujesz? Jak zabijemy tego mamuta? Zaczęli skuteczniej się bronić i skuteczniej atakować, mogli przestać się panicznie wszystkiego bać. Ale język oprócz względnej stabilizacji dał im jeszcze jedną rzecz – OPOWIEŚĆ.

Jest noc, świecą gwiazdy i jest ich tyle, że współczesny człowiek nie byłby w stanie oderwać wzroku. Ale oni siedzą i patrzą na coś innego. Patrzą na tego, który przyniósł opowieść. Zwykły koleś, który chodzi z wioski, do wioski,
by w świetle ogniska zmienić się w performera, najwyższej klasy gwiazdę estrady i przenieść tych wszystkich uganiających się za zwierzyną, w świat piękny i dobry i tajemniczy. Świat, w którym wszystko jest możliwe – brunetki są blondynkami, ludzie latają jak ptaki i można się komunikować na odległość (łał, już tak jest).

Oni sami już potrafią marzyć, ale opowiadacz wynosi te marzenia na inny poziom, rozjusza wyobraźnię, nęci, oszałamia. Podróżują w czasie i przestrzeni, we wszystkich wymiarach i galaktykach, na zaczarowanym dywanie wariata, w którym widzą wieszcza. To wychodzenie z samego siebie, mistyczne “out of body experience”, najpełniej i precyzyjnie definiuje ludzką naturę. Porwani wyobraźnią potrafimy tu i teraz przeżyć alternatywną rzeczywistość, inną niż ta szara, zwykła, której nikt sobie nie wybiera.

To niemal religijne uniesienie, sen na jawie, który śnią wszyscy razem. Przeżywany wspólnie, przy muzyce bębnów i dymie ogniska, działa mocniej, intensywniej. Wgryza się w mózgi, w codzienne obowiązki, bajki opowiadane dzieciom i całą ich przyszłość. Ten uspołeczniony akt marzenia, to zainicjowanie duchowego życia wioski, plemienia, narodu. Pojawienie się kultury.

Opowiadacz wrzeszcząc w ekstazie o latających rybach i najnowszych przepisach kulinarnych plemienia po drugiej stronie rzeki, daje im przede wszystkim rozrywkę. Jest organiczną wersją telewizora, gadającą głową, która przykuwa uwagę, bawi, śmieszy i wzrusza. Ale tak jak nawet najbardziej szmirowaty serial, bawiąc uczy! Operując fikcją i abstrakcją, dokopuje się do sedna spraw realnych, uwypukla ich cechy i zadania. Żeby pokazać świat takim jakim jest, a przede wszystkim zrozumieć jaki jest naprawdę, najlepiej przedstawić go w formie najmniej do niego samego podobnej (jak w kubizmie, czy innych nurtach malarstwa XX wieku). Ale galopująca wyobraźnia rozpędzona przez opowiadacza, w swoich analizach nie zatrzymuje się na teraźniejszości. Sięga wyżej, dalej, buntuje się przed istniejącym, pragnie zmian i ułatwień. To niesamowite, że bajka na dobranoc opowiadana przez znarkotyzowanego dziadka mogła być jedną z przyczyn rozwoju ludzkości! Ale czy nie od tego wszystko się zaczyna? Od iskierki pomysłu, która podana dalej zamienia się w ognisko, internet czy łódź podwodną?

Opowiadacz historii jest zarazem postacią historyczną i fikcyjną – istniał na pewno, ale w oczach słuchaczy urastał do rangi symbolu, legendy, przypowieści. Zamazywał granice między rzeczywistością i wyobraźnią, dlatego gdy wyruszał w dalsza drogę znajdował się gdzieś pomiędzy tymi światami. Ale jego słowa były jak najbardziej żywe i obecne, pracowały dalej, drążyły rozwijające się mózgi homo sapiens, wkurzając i dając nadzieję, stawiając pytania i znajdując odpowiedzi.

Tekst inspirowany jest esejem Mario Vargas Llosy pt.”Podróż do fikcji. Świat Juana Carlosa Onettiego”. Autor opisuje w nim swoje przeżycia w dżungli amazońskiej i postać opowiadacza, która zrobiła na nim wrażenie do tego stopnia, że napisał powieść pt.”Gawędziarz”. Trudno mu się dziwić, bo to strasznie wzruszające – sama, tak bardzo pierwotna, potrzeba fikcji, ale też ogromna rola bajek/opowieści w formowaniu się kultur i cywilizacji. Chociaż może najbardziej wzruszające jest to, że niewiele się zmieniło, że człowiek wciąż chce więcej, wciąż marzy i nie potrafi wytrzymać w jednym tylko “świecie”. A to potrzeba niezaspokajalna nawet przez najtańsze linie lotnicze, światłowody i satelity – nasze aspiracje są wciąż nieograniczone.


*wstępniak na OSSA 2019

zabawkowe miasto

arte pretensja 15 lutego, 2020

cytaty pochodzą z książki Josepha Rykwerta „Pokusa miejsca. Przeszłość i przyszłość miast”, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2013

Turystyka na skalę masową rozwinęła się jeszcze w XX wieku jako odpowiedź na wzrost zamożności społeczeństwa, więcej dni wolnych od pracy i ustawowych wakacji. Kiedy powstały tanie linie lotnicze jej popularność przeżyła apogeum. Jest to teraz znacząca branża w gospodarce większości krajów i przyczynek do wzmożonego rozwoju. Łatwość dostępu sprawiła, że wyjeżdżać i 'zwiedzać’ zaczęli dosłownie wszyscy, niezależnie od majętności i wykształcenia. Turystyka weszła do popkultury.

Oprócz podstawowych zalet tego procesu, jakimi są napędzanie gospodarki i podnoszenie świadomości społeczeństwa, posiada on szereg wad. Wiele miejsc na całym świecie jest dosłownie wymyślonych na potrzeby turysty, przez co mało autentycznych. „Turyści szukają prawdziwej rzeczywistości odwiedzanych regionów, krajów, czy kontynentów, ale przemysł turystyczny udostępnia im tylko przedstawienia, inscenizację rzeczywistości specjalnie spreparowane na ich użytek.”* Nie ma to już wiele wspólnego z podróżami i odkrywaniem świata, teraz jedzie się na wczasy. Nie ma w tym oczywiscie stuprocentowej winy samych wyjeżdżających, to przemysł turystyczny uznał ich za niewartych uwagi i naiwnych, których najlepiej prowadzić za rączkę do sklepu z pamiątkami i wtedy będą szczęśliwi. I bezpieczni. A to przecież najważniejsze. 

W ten sposób tworzy się relacja widz – przedstawienie, świat to scena i kulisy, ale my widzimy tylko to, co pozwolą nam zobaczyć. Aktorzy przygotowują mistyfikację, która ma być 'dobrym wystarczająco’ ekwiwalentem rzeczywistości. Są milsi dla turystów niż dla 'normalnych’ ludzi, mają wyuczone wykłady na temat konkretnych zabytków, proponują zakup badziewnych bibelotów. A potem ściągają czapeczkę/mundurek, biorą głęboki oddech i wracają do domu. „Skoro za kulisami ujawnia się istotne tajemnice przedstawienia i skoro wykonawcy wychodzą tutaj z roli, jest rzeczą naturalną, że miejsce to jest niedostępne dla publiczności i że nawet ukrywa się przed nią jego istnienie”.

Przedstawiony mechanizm oczywiście nie funkcjonuje wszędzie  i pewnie wielu z nas miało okazję spędzić wakacje w naturalnym środowisku danego kraju, ale świadomość istnienia takich miejsc jest istotna. Szczególnie często znajdują się w krajach zupełnie odmiennych kulturowo dla 'ludzi Zachodu’, niebezpiecznych albo w wydzielonych strefach VIP. Wyjątkiem jest Disneyland, który mimo europejskich lokalizacji, cały czas udaje.

„Zaprojektowano je przede wszystkim pod kątem dzieci i nastolatków, czyli najważniejszej grupy docelowej reklamodawców, toteż zbudowane są na substytucie miejskiego doświadczenia starannie oczyszczonego z wszelkich niedogodności, jakie pociąga za sobą życie w prawdziwym mieście. Jako zabawkowe miasto park tematyczny ukazuje miejską rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Jest to miejskość bez niespodzianek, rygorystycznie zaplanowana.” Oczywiście to wszystko ma swoją cenę i żeby na chwilę znaleźć się w tym bajkowym świecie bez kloszardów, śmierdzących autobusów i psich odchodów trzeba słono zapłacić. Ale ludzi to kręci. Charakterystyczna dla tego typu założeń jest zupełna izolacja od rzeczywistości, nie tylko w metaforycznym sensie. Jest to punkt na mapie (bardzo rozległy, ale jednak punkt, bo nie jest połączony bezpośrednio z żadną przestrzenią miejską) oddzielony od otoczenia morzem samochodów na parkingu. Kiedy już znajdziemy wymarzone miejsce postojowe, weźmiemy pod pachę podekscytowaną dziatwę i przejdziemy kilometrową trasę do wejścia zobaczymy wielką bramę. Jak do osiedla strzeżonego (twierdzy?), które ma zapewniać ochronę przed zagrożeniem ze strony obcych.

O tym jak bardzo Disneyland jest podobny do normalnego miasta Rykwert pisze szczegółowo: „Trzonem parku tematycznego często jest zespół ważnych gmachów publicznych: zamek, ratusz, główne ilice, dworzec kolejowy (z malowniczą kolejką wijącą się po parkowych gruntach). Ta karykatura miasta ma nawet ludność złożoną z postaci, które udają władzę: zabawkowy król i królowa, a także zabawkowy burmistrz z rajcami, wszyscy w odpowiednich kostiumach i maskach”. Okazuje się, że jest tam nawet umundurowana policja i straż pożarna. Paradoks polega na tym, że to nie oni rozwiązują 'prawdziwe’ problemy. Od tego są zupełnie inni pracownicy, ubrani w nierzucające się w oczy kombinezony, pomyślani tak, żeby byli niewidzialni. Dlatego najbardziej widoczną różnicą między zmyślonym a rzeczywistym miastem jest utrzymywana czystość. Dziwne, że nikogo nie szokuje facet przebrany za mysz i zastęp księżniczek.

Myślenie, że jest to miejsce, w którym zdesperowani rodzice wydadzą fortunę a ich dzieci pokręcą się na karuzelach jest sporym uproszczeniem. Okazuje się, że jest to miejsce już bardzo mocno zakorzenione w naszej kulturze a przez to istotne. „Wydaje się, że podstawową funkcją parku tematycznego jest budowa 'narodowej kultury publicznej opartej na estetyzacji różnic i zarządzaniu strachem’, a tym samym zapewnienie wspólnego dziedzictwa niejednorodnej klienteli poprzez przywoływanie baśniowej przeszłości”. Podstawową zaletą Disneylandu jest to, że jest on uniwersalny, nie odwołuje się do historii konkretnego kraju czy społeczności, ale do bajek, które zrozumieją dzieci z całego świata. Dzięki temu, w założeniu, jest przestrzenią tolerancji i integracji.

Oprócz Disneylandu na świecie jest wiele innych sieci o różnych programach. Jedne dotyczą dinozaurów, inne kosmicznej podróży i latających samochodów. Jedno je łączy – mogą mówić tylko o przeszłości, albo przyszłości, ale nigdy o teraźniejszości. To co jest TERAZ zawsze wydaje nam się nie do końca przyjemne, natomiast przeszłość niesie wiele miłych wspomnień, a przyszłość – niewiadomą. Daje nadzieję na szczęście, a przecież właśnie po to jedziemy do Disneylandu – żeby oderwać się od rzeczywistości.


*wpis z 2015 roku z niefunkcjonującego już bloga artepretensja.pl
fejsbuk powiązany ze stroną tutaj